Bukareszt. Kurz i krew.

„Moja kochana babcia zawsze miała kilka sposobów na kłopoty: modlitwę do świętego Antoniego, patrona rzeczy zagubionych, pukanie w niemalowane drewno, najczęściej w blat ławy, i właśnie owo tfu-tfu-tfu, ograniczone do minimum komunikatu werbalnego. Ja już nie stukam w drewno, choć często przychodzi mi do głowy, że należałoby odpukać. Zastanawiam się, jak żyć w społeczeństwie, w którym ciągle istnieje ryzyko zauroczenia. Mój kolega wielokrotnie tłumaczył siostrze, że są ludzie , którzy nie znają zjawiska rzucania uroków i żyją w spokoju (…)

od 1 stycznia 2011 roku profesja wróżki i wróżbity znajduje się w oficjalnym rejestrze zawodów. Za ten śmiały pomysł sami zainteresowani grozili rządowi klątwą. Ale najgorsze groźby posypały się, gdy senatorowie, proponowali, by wprowadzić kary dla wróżek za niespełnione przepowiednie. Czarownice wpuściły do Dunaju specjalną substancję, która miała odwieść rządzących od tego pomysłu. Projekt nie przeszedł. Wróżki zgodnie twierdziły, że za nietrafione wróżby należy obwiniać karty a nie tych, którzy je czytają (…) Rumuńska kultura ludowa, która ma się dobrze nawet w Bukareszcie, jest przesiąknięta wpływami cygańskimi. Popularność przesądów wynika z wielosetletniego wiejskiego charakteru społeczeństwa, które od zawsze, przynajmniej w osiemdziesięciu procentach składało się z  chłopów i pasterzy. Nawet, gdy chłopi zaczęli masowo osiedlać się w miastach, ich przyzwyczajenia i spojrzenie na rzeczywistość nie zmieniły się. Często na ulicy zaczepiają mnie Cyganki: Domnisoara, możemy ci powróżyć.   

Są piękne, bije od nich siła i pewność. Odpowiadam, że już raz byłam i że dziękuję, wystarczy, swoją przyszłość znam”

Małgorzata Rejmer, Bukareszt. Kurz i krew, str 258-259.

Posted in Blog.